Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się zbudził, był brzask. Na bajdakach spało jeszcze wszystko. W dali połyskiwały w bladem, rozpierzchłem świetle wody dnieprowe. Naokoło panowała absolutna cisza. Ta właśnie cisza zbudziła go.
Działa kudackie przestały huczeć.
— Co to? — pomyślał Krzeczowski. — Pierwszy szturm odparty, czy może Kudak wzięty?
Ale to niepodobna!
Nie! po prostu zbici kozacy leżą gdzieś zdala od zamku i rany liżą, a jednooki Grodzicki pogląda na nich przez strzelnicę, rychtując na nowo działa.
Jutro szturm powtórzą i znowu zęby połamią.
Tymczasem rozedniało. Krzeczowski zbudził ludzi na swym bajdaku i posłał czółno po Flika.
Flik przybył niebawem.
— Mości pułkowniku! — rzekł mu Krzeczowski — jeśli do wieczora kasztelan nie nadciągnie, a z nocą szturm się powtórzy, ruszymy fortecy w pomoc.
— Moi ludzie gotowi — odparł Flik.
— Rozdajże im prochy i kule.
— Rozdane.
— W nocy wysiądziemy na brzeg i ruszymy jak najciszej stepem. Zejdziemy ich niespodzianie.
— Gut, sehr gut! ale czyby się nie przysunąć trochę bajdakami? Do fortecy mil ze cztery. Trochę daleko dla piechoty.
— Piechota siędzie na konie semenów.
— Sehr gut!
— Ludzie niech leżą cicho w sitowiach, na brzeg nie wychodzą i hałasów nie sprawują. Ogniów nie palić, bo dymy by nas zdradziły. Nie powinni o nas wiedzieć.