Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jej do ciebie, jako właśnie cynowej misie do miesiąca.
— A mnie imć Rzędzian co innego powiadał.
— Imć Rzędzian wart w gębę. Co mnie tam po onej pannie! Niech inne pszczoły z tego kwiatu miód biorą, a jest ich tam niemało.
Dalszą rozmowę przerwało wejście starego Czechły, któren przyszedł witać namiestnika. Uważał go on już za swego przyszłego pana, więc kłaniał mu się od proga, oddając mu wschodnim obyczajem salamy.
— No, stary Czechły, wezmę i ciebie z panienką. Już też jej służ do śmierci.
— Niedługo jej czekać, wasza miłość, ale póki życia, póty służby. Bóg jeden!
— Za jaki miesiąc, gdy z Siczy wrócę, ruszymy do Łubniów — rzekł namiestnik, zwracając się do Heleny — a tam ksiądz Muchowiecki ze stułą czeka.
Helena przestraszyła się:
— To ty na Sicz jedziesz?
— Książę posyła z listami. Aleć się nie bój. Osoba posła i u pogan święta. Ciebie zaś z kniahinią wyprawiłbym choć zaraz do Łubniów, jeno drogi straszne. Sam widziałem — i koniem niebardzo przejedzie.
— A długo w Rozłogach zostaniesz?
— Dziś jeszcze na wieczór do Czehryna ruszam. Prędzej pożegnam, prędzej powitam. Zresztą służba książęca: nie mój czas, nie moja wola.
— Proszę na posiłek, jeśli amorów i gruchania dosyć — rzekła, wchodząc, kniahini. — Ho! ho! policzki ma dziewczyna czerwone, snać nie próżnowałeś, panie kawalerze! No, ale się wam nie dziwię.
To rzekłszy, poklepała łaskawie Helenę po ramie-