Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tością. Napróżno jednak usiłowała zatrzymać na parę godzin Świrskiego. Malarz odpowiedział, że nie umiałby dziś być sobą i że musi stanowczo wracać do domu.
— Ale wieczorem zobaczymy się przecie? — rzekła, podając mu rękę na pożegnanie. — Ja miałam nawet zamiar wpaść wieczorem do Nizzy i pojechać razem z panem...
— Dokąd? — spytał ze zdziwieniem Świrski.
— Czy pan zapomniał? Na Formidabla...
— Ach! to pani jedzie na ten bal?
— Żeby pan wiedział, jak mi to ciężko, zwłaszcza po tak przykrym wypadku, toby pan płakał nade mną... Mnie tego biedaka przecie także żal... Ale trzeba!... trzeba choćby dlatego, żeby ludzie nie robili jakichś przypuszczeń...
— Tak? do widzenia! — rzekł Świrski.
I w chwilę później, siedząc w wagonie, mówił sobie:
— Jeśli pojadę z tobą na Formidabla, albo gdziekolwiek, to jestem zdechłym krabem!

VIII

Nazajutrz jednak z weselszem już sercem przyjmował panią Cervi i pannę Marynię. Na widok ślicznej, świeżej twarzy dziewczyny ogarnęła go nawet radość.
W pracowni było już wszystko przygotowane, stalugi zatoczone, sofka dla modelki wysunięta i przykryta odpowiednio. Pani Lageat otrzymała najsu-