Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w chęci pozbycia się go, poczęła mówić o obrazach i sztuce, o której młody sportsmen nie miał najmniejszego pojęcia. Ale on począł trzęść plotki z domu gry, przyczem winszował młodej pani wczorajszej weny, czego słuchała z przymusem, wstydząc się przed Świrskim, że brała udział w grze. Zakłopotanie jej powiększyło się jeszcze, gdy Romulus rzekł:
Maman, a nam mówiłaś, że nigdy nie grywasz! Daj nam zato po ludwiku, dobrze?
Ona zaś odrzekła, jakby nie mówiąc do nikogo zosobna:
— Szukałam radcy Kładzkiego, by go zaprosić na dziś na obiad, poczem bawiliśmy się trochę.
— Daj nam po ludwiku! — powtórzył Romulus.
— Albo kup nam małą ruletkę — dodał Remus.
— Nie nudźcie mnie i siadajmy do powozu. Do widzenia, panie Sinten.
— O siódmej?
— O siódmej.
Poczem rozstali się i po chwili Świrski znalazł się znów koło pięknej wdowy, lecz tym razem zajęli przednie siedzenie, chcąc patrzeć na zachodzące słońce.
— Mówią, że Monte Carlo lepiej nawet osłonięte, niż Mentona — rzekła wdowa — ale, ach! jak ono mnie czasem męczy! Ten ciągły gwar, ten ruch, te znajomości, które trzeba robić, chcąc nie chcąc. Czasem mam ochotę uciec stamtąd i resztę zimy spędzić gdzieś w jakim cichym kącie, gdziebym mogła widywać tylko tych ludzi, których chcę widywać. Która z miejscowości najlepiej się panu podoba?