Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I

Malarz siedział w otwartym powozie obok pani Elzenowej, mając naprzeciw dwóch jej bliźniaków, Romulusa i Remusa, i częścią rozmawiał, częścią rozmyślał o położeniu, które wymagało prędkiego rozwiązania, częścią patrzył na morze. Patrzeć było na co. Jechali od strony Nizzy ku Monte Carlo tak zwaną starą Korniszą, to jest drogą, ciągnącą się wzdłuż wiszarów, wysoko nad morzem. Z lewej strony zasłaniały im widok urwiska spiętrzone, szare z odcieniem różanym, perłowym — i całkiem nagie, z prawej natomiast błękitniała toń Śródziemnego morza, która zdawała się leżeć ogromnie nisko, czyniąc przez to wrażenie zarazem przepaści i nieskończoności. Z wyniesienia, na którem byli, małe statki rybackie wyglądały jak białe plamki, tak, że nieraz trudno było odróżnić daleki żagiel od krążącej nad roztoczą mewy.
Pani Elzenowa oparła się ramieniem o ramię Świrskiego z twarzą kobiety upojonej, która nie zdaje sobie sprawy z tego, co czyni, i poczęła wodzić rozmarzonemi oczyma po morskiem zwierciadle.
A Świrski odczuł dotknięcie, dreszcz rozkoszy przebiegł go od stóp do głowy — i pomyślał, że gdyby