Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej też, niż wszystkiego, obawiałem się odpowiedzialności, jaką na siebie brałem; ponieważ jednak rzecz już była ułożona, nie było co innego do roboty, jak zająć się przygotowaniami do drogi. Trwały one przeszło dwa miesiące, bo trzeba było sprowadzać wozy aż z Pensylwanji i Pittsburga, kupować muły, konie, broń i czynić znaczne zapasy żywności. Ku końcowi jednak zimy wszystko było gotowe.
Chciałem wyruszyć tak, abyśmy wielkie stepy, leżące między Mississipi a Górami Skalistemi, przebyli wiosną, wiedziałem bowiem, że latem, skutkiem upałów panujących na tych odkrytych przestrzeniach, mnóstwo ludzi zapada na różne choroby. Z tego samego powodu postanowiłem nie prowadzić taboru południową drogą na St. Louis, ale na Jowę, Nebraskę i północne Kolorado. Była to droga niebezpieczniejsza ze względu na Indjan, ale bezwątpienia zdrowsza. Zamiar ten wzbudził z początku opór między ludźmi, należącymi do taboru, ale, gdym oświadczył, aby, jeśli nie chcą czynić wedle mej woli, szukali innego kapitana, po krótkim namyśle zgodzili się, i z pierwszem tchnieniem wiosny ruszyliśmy w drogę. Zaczęły się zaraz dla mnie dni dość trudne, zwłaszcza nim się ludzie oswoili ze mną i z warunkami podróży. Osoba ma wzbudzała wprawdzie ufność, bo awanturnicze pochody moje do Arkanzas zjednały mi pewną sławę między ruchliwą ludnością nadgraniczną, a imię „Big Ralf“ („Wielki Ralf“), pod którem mnie znano na stepach, obiło się już nieraz o uszy większej części moich ludzi. Ale wogóle „ka-