Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdego czerwonego wojownika. Dzięki temu doświadczeniu, gdy po odkryciu złota w Kalifornji wielkie partje emigrantów prawie codziennie opuszczały Boston, New-York, Filadelfję i inne miasta wschodnie, jedna z nich wezwała mnie na swego dowódcę, czyli, jak u nas mówią, kapitana.
Zgodziłem się chętnie, bo cuda wtedy opowiadano o Kalifornji; oddawna więc nosiłem się z zamiarem puszczenia się na daleki Zachód; niemniej jednak nie ukrywałem sobie niebezpieczeństw tego przedsięwzięcia. Dziś, przestrzeń z New-Yorku do San-Francisco przebywa się w tydzień koleją, a prawdziwa pustynia zaczyna się dopiero od Omaha: wtedy było zupełnie co innego. Wszystkie te miasta i miasteczka, których teraz między New-Yorkiem a Chicago jak maku, nie istniały jeszcze, a i samo Chicago, wyrosłe później, jak grzyb po deszczu, było tylko lichą i nieznaną osadą rybacką, której nie znalazłbyś na żadnej mapie. Trzeba więc było iść z wozami, ludźmi i mułami przez kraje zupełnie dzikie, a zamieszkane przez groźne plemiona Indjan: Kruków, Czarnonogich, Pawnisów, Siuksów i Arikarów, przed któremi ukryć się w większej liczbie ludzi było prawie niepodobieństwem, albowiem ruchliwe, jak piasek, te pokolenia nie mają stałych siedlisk, ale jako myśliwskie krążą po całej przestrzeni stepów za stadami bawołów i antylop. Groziły nam więc niemałe trudy; ale, kto się wybiera na daleki Zachód, musi być na nie przygotowany, jak również i na to, że nieraz głowy nadstawić przyjdzie. Wię-