Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nogi mi zmarzły na mrozie — odrzekł Łukasz — a teraz mnie palą okrutnie. Żeby nie to, zarazbym coś obmyślił.
— A mnie łeb pali, nie nogi.
— Z pustego i tak nie nalejesz.
— Kaczan głąbowi przygania! — rzekł Jan.
— Będziecie mi tu kłótnię zaczynać, zamiast odpowiedź obmyślać! — zawołał z gniewem Marek.
Lecz tu wdał się między nich Cypryanowicz.
— Odpowiedź? — zapytał — a komu?
— Pągowskiemu.
— A na co chcecie odpowiadać?
— Na co? Jakto: na co?
I poczęli na się spoglądać z niemałem zdziwieniem, a potem zwrócili się do Marka.
— Czego ty od nas chcesz?
— A czego wy chcecie?...
— Do jutra sessya — zawołał Cypryanowicz. — Ot i ogień już w grabie przygasa i północ dawno minęła. Łoża tam pod ścianą gotowe, a spoczynek słusznie nam się należy, bośmy się spracowali na mrozie.
Ogień przygasł istotnie i pociemniało w izbie, więc rada gospodarza trafiła do przekonania panów Bukojemskich.
Chwilę jeszcze trwała rozmowa, ale coraz mniej żywa, a potem zaszemrał w izbie szept pacierzy, odmawianych to ciszej, to głośniej, a przerywanych głębokiemi westchnieniami.
Głownie w kominie poczęły pokrywać się popiołem i czernieć; czasem zapiszczało coś w dogasającem ognisku i świerszcze ozwały się po kątach żałosnem ćwierkaniem, jakby z żalu za światłem.
Rozległ się jeszcze w pomroku stukot butów, zrzucanych z nóg na podłogę, poczem krótki czas