Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cisza, a następnie ogromne chrapanie czterech uśpionych braci.
Lecz młody Cypryanowicz nie mógł zasnąć, albowiem wszystkie jego myśli krążyły koło panny Sienińskiej, jak żwawe pszczoły wokół kwiatu.
Gdzie tam spać z takim rojem w głowie!
Przymknął wprawdzie powieki raz i drugi, lecz, widząc, że to na nic, pomyślał:
— Pójdę obaczyć, czy się u niej nie świeci jeszcze.
I wyszedł.
W oknie panny Sienińskiej nie było światła, tylko blask miesiąca drgał na nierównych szybach, jak na bieżącej wodzie.
Świat był cichy i uśpiony tak głęboko, że nawet śniegi zdawały się spać w zielonawej topieli księżycowego światła.
— Czy ty wiesz, że mi cię rają? — szepnął młody Cypryanowicz, patrząc w srebrne okno dziewczyny.
Starszy pan Cypryanowicz, gwoli własnej, przyrodzonej mu gościnności i wedle zwyczaju, nie szczędził próśb i zaklęć, aby goście zostali dłużej w Jedlni. Klękał nawet przed panią Winnicką, co, z powodu lekkiej jeszcze, ale już nieco dokuczliwej, pedogry, nie przychodziło mu łatwo. Wszystko to jednak nic nie pomogło. Pan Pągowski uparł się jechać przed południem do domu - i w końcu trzeba było się na to zgodzić, gdyż na jego oświadczenie, że spodziewa się gości — nie było co rzec. Wyruszyli tedy przed południem w dzień jasny, mroźny i w cudną pogodę. Okiść na drzewach i śniegi na polach były obsypane jakby tysiącami iskier, które migotały tak w słońcu, iż ledwie oczy mogły znieść owe blaski, bijące z nieba i z ziemi. Konie szły tęgo rysią, aż grały w nich śledziony; płozy sanic świstały po twardym śniegu; firanki po bokach