Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łałaby się im wymknąć, i to głównie mieli na uwadze, ale natomiast nie mogąc otoczyć taboru ze wszystkich stron, zmuszeni byli atakować tylko przez groblę, zatem wązkim szeregiem, co znowu nadzwyczajnie ułatwiało obronę. W ten sposób pięciu lub sześciu ludzi mężnych i silnych mogło bronić przystępu choćby przez całą noc.
Napastnicy poczęli także strzelać, ale z powodu lichych widocznie strzelb nie przyczynili wielkiej szkody. Po pierwszym ogniu postrzelili tylko konia i jednego pachołka śluzem w udo. Wówczas panowie Bukojemscy jęli prosić, aby wolno im było skoczyć na nieprzyjaciela, uręczając, że zmiotą wszystkich na prawo i lewo w bagno, a kogo nie zmiotą, to go wtratują w błotnistą groblę. Ksiądz jednakże, zachowując sobie ów sposób na ostatni wypadek, nie chciał na to zezwolić, kazał im natomiast, jako wybornym strzelcom, prażyć napastników z daleka, a panu Cypryanowiczowi pilnować dobrze od strony rowu i zasieku.
— Jeśli z tej strony nas napadną — rzekł — to nic nam nie uczynią, ale i tak tanio nas nie kupią.
Poczem pośpieszył na chwilę do kolaski, w której siedziała z panią Dzwonkowską panna Sienińska. Obie odmawiały głosem pacierz, ale bez wielkiego strachu.
— Nic to! — rzekł — nie bójcie się!
— Nie boim się — odpowiedziała dziewczyna. — Chciałabym jeno przesiąść...
Strzały zagłuszyły dalsze jej słowa. Zmieszani chwilowo napastnicy parli znów groblą z dziwną i wprost ślepą odwagą, jasnem bowiem było że z tej strony niewiele będą mogli wskórać.
— Hm! — pomyślał ksiądz — gdyby nie niewiasty, możnaby ku nim skoczyć.