Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszelako ksiądz Woynowski ma racyę w tem, co o niewiastach mówi. Choćby to licho było najpoczciwsze, to i takie będzie chytre. Pytasz, któren koń jest dla mego syna? Tedy ci odpowiem tak: dla Jacka jest ten cisawy ze strzałką na czole i z białą zadnią lewą pęciną.
— Waćpan mi dokuczasz! — zawołała panienka.
I prychnąwszy na niego jak kotka, zakręciła się na miejscu i znikła. Lecz tego samego dnia poginęły ośrodki z bułek i sól z solniczek, a na drugi dzień zobaczył pan Łukasz Bukojemski rzecz wielce ciekawą: oto przy studni na podwórzu cisawy rumak trzymał nozdrza ukryte w białych rączkach panny Sienińskiej, a gdy następnie odprowadzano go do stajni, oglądał się za nią raz po raz, wyrażając krótkiem urywanem rżeniem swoją tęsknotę. Pan Łukasz nie mógł wówczas zapytać o przyczynę tej „konfidencyi“, gdyż wielce był ładowaniem wozu zajęty, więc dopiero po południu zbliżył się do dziewczyny z oczyma pełnemi zachwytu i rzekł:
— Czyś waćpanna zauważyła jedną rzecz?
— Jaką? — spytała panienka.
— Że nawet i bydlę pozna się na tem, co jest prawdziwy specyał...
A ona, zapomniawszy że ją rano widział i widząc ów zachwyt w jego oczach, podniosła ze zdumieniem swe śliczne brwi i spytała:
— Kogo waćpan ma na myśli?
— Kogo? — powtórzył Bukojemski: jackowego konia.
— Ach, konia!...
— To rzekłszy, parsknęła śmiechem i uciekła z ganku do pokoju, on zaś został zdziwiony i trochę zmieszany, nie rozumiejąc dlaczego uciekła i skąd jej się wzięła tak nagła wesołość.