Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ukarania tych łajdaków. Nie luźniej im tu będzie, niż za nieboszczyka! moja w tem głowa!
Na to spojrzeli na niego zaraz bystro obaj Sulgostowscy i jeden rzekł:
— Tak samo waćpan nie masz nam za co dziękować, jak my jemu.
— No?
— I dlaczego się tu na jedynego sędziego sposobisz? — zapytał drugi z bliźniaków.
A on począł natychmiast podskakiwać na swoich krótkich, pałąkowatych nogach do góry, jakby im chciał do oczu doskoczyć, i odrzekł:
— Bo mam prawo! mam prawo! mam prawo!
— Jakie prawo?
— Lepsze od waszego!
— A cóż to? czytałeś testament?
— Co mi testament? (tu dmuchnął na dłoń) — ot co! wiatr! Komu zapisał? żonie? A gdzie jaka żona? Ot co? — ja tu najbliższy! — my — Krzepeccy — nie wy!
— A to obaczym. Bogdaj cię zabito!
— Bogdaj was zabito! Idźcie precz!
— Ty koźle, ty pniaku! Doczekasz! Precz, mówisz, mamy iść?... Pilnuj ty lepiej swego koźlego łba!
— Grozicie?
Tu trzasnął pan Marcyan szablą i posunął się ku braciom — a oni też chwycili za rękojeści.
Lecz w tej chwili ozwał się za nimi zgorszony głos księdza Tworkowskiego.
— Mości panowie! Nieboszczyk jeszcze nie ostygł.
— Więc Sulgostowscy zawstydzili się ogromnie i jeden z nich rzekł:
— Księże prałacie, o nic nam tu nie chodzi, bo swój kawałek chleba mamy i cudzego nie pragniem. Ale ta żmija już tu żgać poczyna i ludzi chce rugować.