Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

downia nazywa? Zajechali tam koniom wytchnąć i nas zastali. Począł tedy Pągowski o różne rzeczy wypytywać, a i o Jacka też.
— O mnie? — zapytał Taczewski.
— Tak. „Czy prawda (pyta), że Taczewski do chorągwi jedzie?“
— Powiadamy: Prawda!
— A kiedy?
— Pono wkrótce. — Tak Pągowski znów mówi: To dobrze, ale chyba do piechoty.
Na to rozgniewaliśmy się wszyscy, a Mateusz powiada:
— Jegomość takich rzeczy nie suponuj, bo Jacek teraz nasz przyjaciel i musielibyśmy się za nim ująć. I że to zaczęliśmy trochę sapać, więc on się pomiarkował i rzekł:
— Nie mówię ja tego z jakiej osobliwej nieżyczliwości, jeno wiem, że Wyrąbki — nie starostwo.
— Starostwo, czy nie starostwo, a jemu zasię! — zawołał ksiądz. — Niechże sobie tem głowy nie zaprząta
Widocznie jednak pan Pągowski odmiennego w tej sprawie był zdania i zaprzątał sobie głowę Jackiem, albowiem w godzinę później pachołek przyniósł razem z nowym gąsiorkiem miodu list z pieczęcią i rzekł:
— Jest posłaniec do jegomości z Bełczączki.
Ksiądz Woynowski wziął list, odpieczętował, rozwinął, udarzył wierzchem dłoni w arkusz i, zbliżywszy się do okna, począł czytać.
A Jacek aż przybladł ze wzruszenia: patrzył jak w tęczę w ową kartę, albowiem przeczucie mówiło mu, że o nim w niej będzie mowa. Myśli, jak jaskółki, przelatywały mu przez głowę: nuż stary się skruszył, nuż to są przeprosiny? Tak powinno być i nawet nie może być nic innego Pągowski nie miał przecie prawa