Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzięki! — powtórzył młody, niewieści głos.
— Chwalić Boga, że w porę! — odrzekł Cypryanowicz, uchylając futrzanej czapki.
— Skądeście się waszmościowie o nas dowiedzieli?
— Nie mówił nam nikt, jeno że wilki zbiły się w kupy, wyjechaliśmy ludzi ratować, między którymi, że tak znamienita persona się znalazła, tem większa nasza radość i przed Bogiem zasługa, — rzekł grzecznie Cypryanowicz.
A jeden z panów Bukojemskich dodał:
— Nie licząc skór.
— Prawdziwie kawalerska to robota — odpowiedział pan Gedeon — i piękny uczynek, za który, daj Bóg, jak najprędzej się wywdzięczyć. Myślę też, że i wilkom odeszła ochota na ludzkie mięso i że bezpiecznie dojedziemy do domu.
— Niecałkiem to pewne. Zwabią się znów wilcy niebawem i mogliby powtórnie zastąpić.
— To i niema rady. Nie damy się!
— Jest rada, a mianowicie ta, abyśmy waszmości do samego domu odprowadzili. Zdarzy się też może uratować jeszcze kogo na gościńcu.
— Nie śmiałem o to prosić, ale skoro łaska waszmościów, to niechże już tak będzie, bo i moje niewiasty będą się mniej bały.
— Ja się i tak nie boję, alem z całej duszy wdzięczna! — ozwała się panna Sienińska.
Pan Pągowski dał rozkaz i ruszono. Ale ledwie przejechali kilkanaście kroków, nadłamany dyszel pękł do reszty i karoca stanęła.
Nastała nowa mitręga.
Pachołkowie mieli wprawdzie powrozy i poczęli zaraz naprawiać połamane części, ale niewiadomo było,