Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A słowo stało się ciałem! — zawołała wreszcie pani Winnicka — z nieba to chyba pomoc.
— Niech się święci, skądkolwiek jest — odrzekł pan Pągowski. — Źle już było z nami.
Panna Sienińska zaś, chcąc także wtrącić słówko, dodała:
— Bóg zesłał tych młodych rycerzy!
Z czego panna Sienińska mogła pomiarkować, że to byli rycerze, a do tego jeszcze młodzi — trudno było odgadnąć, gdyż jeźdźcy przesunęli się jak wicher koło sani; ale nikt jej o to nie zapytał, bo oboje starsi zbyt byli przejęci tem, co zaszło.
Tymczasem na polanie brzmiały jeszcze przez kilka pacierzy odgłosy pościgu, a niezbyt daleko od karocy jeden wilk, mający widocznie złamany grzbiet od uderzenia kiścienia, siedział na zadzie i wył z bólu tak strasznym głosem, że aż mrowie przechodziło po skórze.
Foryś zeskoczył na ziemię i poszedł go dobić, bo konie poczęły się rzucać tak, że aż dyszel chrupnął.
Ale po pewnym czasie oddział jezdnych zaczerniał znów na śnieżnej równinie.
Szli kupą bezładną we mgle, bo, choć noc była jasna i przejrzysta, zmachane konie dymiły na mrozie jak kominy.
Jeźdźcy zbliżali się ze śmiechem i śpiewaniem, a gdy byli już blizko, jeden z nich poskoczył ku brożkowi i zapytał dźwięcznym, wesołym głosem:
— Kto jedzie?
— Pągowski z Bełczączki. Komu ratunek zawdzięczam?
— Cypryanowicz z Jedlinki!
— Bukojemscy!
— Dzięki waszmościom. W porę was Bóg zesłał. Dzięki!