Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oto pierwsza świstawka! Na jej głos ruchoma wyspa szalup, otaczających statek, łamie się i rozprzęga. Najpierw oddalają się krypy, które przywiozły węgiel kamienny — i przedzierają się między czółnami, zostawiając po sobie obszerne, zaprószone pyłem węglowym kanały, na które wnet wciskają się łodzie osobowe. Na pomoście tętno rozmów przyspiesza się jeszcze, bo już czasu niewiele. Druga świstawka! Rzeka ludzi białych i czarnych spływa po schodach statku ku wodzie. Między wioślarzami gwar jeszcze większy, przepychanie się i niemal bójka o to, kto się pierwszy dostanie do schodów. Rzeka płynie i płynie: rój chustek powiewa z dołu, takiż rój odpowiada im z pomostu. Patrząc przechylony przez burtę, widzę tu i owdzie oczy zalane łzami, wzniesione w górę — i twarze smutne. Ci, co się tu żegnają, nie wielką mają nadzieję zobaczyć się jeszcze w życiu. Rozhuśtana fala podnosi czasem łodzie, jakby chciała jeszcze raz zbliżyć ludzi. Białe chustki powiewają ciągle, migocąc w jaskrawem świetle nakształt błyskawic, ale naokół statku czyni się coraz większa pusta przestrzeń. Trzecia świstawka! Słychać szum wody, uderzanej powolnemi obrotami śruby i naraz: łodzie, postacie ludz-