Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ten sposób rodzicielskiej miłości dla synów. Dwie szklanki wina wprawiły go i tak w wyśmienity humor. Stał się nadzwyczaj gadatliwy i skłonny do politycznych zwierzeń, których nie powtarzam, bo już o nich wspominałem. Miałem wielką ochotę spytać się go, jak dawno jadł człowieka, ale wzbudziłoby to w nim obawę i nieufność, więc wolałem się wstrzymać i słuchać jego opowiadań o historyi narodu U-Doe. Wprawdzie, w przekładzie Franciszka, niewiele można było z tego zrozumieć — jednakże coś zrozumiałem, a reszty dopełnili misyonarze.
U-Doe byli kiedyś narodem i licznym i wojowniczym, ale zostali prawie zupełnie wytępieni przez jeszcze potężniejsze szczepy Uzambara i przez wojny domowe. Dawniej mieszkali o wiele wyżej, na północnym brzegu Pangani. Tu, gdzie siedzą obecnie, przyprowadził je dopiero Muene-Pira, przez co ocalił resztki od zagłady. Było już ich tak niewiele, że zdołali założyć kilka zaledwie wiosek. Miejscowe pokolenia U-Zigua i U-Zaramo patrzyły okiem bardzo niechętnem na ową imigracyę. Powstała znów zawierucha wojenna w całem międzyrzeczu, utworzonem przez Kingani i Wami.
Arabowie, do których niby kraj należał, nie