Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzew, złożone z kilkunastu lub kilkudziesięciu sztuk. Zbliska kraj wygląda, jak wykwintny park; zdaleka, jak jeden wielki las; ale w miarę, jak się posuwamy, drzewa się rozstępują i ukazuje się wolna przestrzeń; widzimy sykomory olbrzymiej wielkości, pod których cieniem kilkudziesięciu ludzi może znaleźć z łatwością schronienie. Między kępami drzew przelatują w świetle stadka tukanów. Gdy zapadną, słychać w gałęziach ogromnie głośną rozprawę, zupełnie jakby to była jakaś komisya, rewidująca afrykański drzewostan. Po zbadaniu jednej kępy, przelatują na drugą — i tam znów narada. Na ścieżce zabijamy dwa duże ptaki z rodzaju grzebiących; mają one szare upierzenie, nogi bardzo wysokie, lot nieskory. Kucharz M’sa obarcza się niemi z przyjemnością, zapewniając nas, że to „nyama msuri“ (mięso dobre).
Idąc dalej, spotykamy coraz częściej draceny i euforbie. Te ostatnie mają kształt świeczników o kilku lub kilkunastu ramionach, podniesionych do góry. Sztywność i powaga ich żłobkowanych gałęzi odbija dziwnie od fantastycznej plątaniny ljanów. Zauważyłem, iż wszędzie tu panuje nadzwyczajna mieszanina drzew. Prawie nigdzie nie można zobaczyć kilkunastu sztuk je-