Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdrościć. Mrówki są tu wszędzie, wnikają wszędzie, gryzą ludzi, drzewa, domy, trawy, objadają z mięsa zabite lub zdechłe stworzenia, wojują z każdą żywą istotą i wytępiają się same między sobą. Maleńka, biała mrówka, drąży ściany; wielka czerwona kąsa, jak pies, pozostawiając nadto bolesne, długo nie gojące się bąble; wielka czarna współzawodniczy z nią w kąsaniu. Obie włażą na drzewa i — wedle tego, com słyszał i czytał — spadają nakształt siarczystego dżdżu na przechodzących ludzi. Na szczęście, o tym ich zwyczaju mówię tylko na wiarę innych podróżników, głównie zaś Stanleya, i miło mi, że mogę powołać się w tym względzie na cudze, nie własne świadectwo.
Dla wszelkiego rodzaju zapasów żywności najniebezpieczniejsze są małe, czarne mrówki. Budząc się rano pod namiotem, znajdowaliśmy szyjki naszych butelek z winem i manierek całkowicie przez nie oblepione. Miałki cukier, mimo, iż zamykaliśmy go nader starannie w blaszanej puszce, stał się w końcu, jak mówią Anglicy, half and half (pół na pół). Z początku staraliśmy się wygarniać mrówki, słodząc kawę lub herbatę, później stało się to zupełnem niepodobieństwem. Gryzły one nasze suchary, ze szczególniejszą zaś