Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko wśród śmiechu. Dla oryginalności wybrałem plecy, nie nosze i usiadłszy na karku murzyna, spuściłem nogi wzdłuż jego piersi, ten zaś, chwyciwszy je w kostkach, począł zdążać ku brzegowi. Wyznaję, iż miałem mimowolną obawę, czy nie posmolę o jego czarną skórę mego białego ubrania. Taki sposób dostawania się na brzeg jest zresztą znany i w niektórych europejskich miejscach kąpielowych, wszędzie zaś budzi jednaką wesołość. Obok mnie niesiono piękną panią Jameson, która w śnieżnej flanelowej sukni wyglądała nad lazurową wodą, jak jakaś boginka morska, dźwigana procesyonalnie przez czarnych czcicieli; dalej w procesyi następował mr. de Courmont, dalej sir Ewan Smith i mój towarzysz; koło nich jechał na karku tęgiego murzyna z U-za-ramo kapitan „Redbreasta“ i t. d. Po upływie dziesięciu minut znaleźliśmy się wreszcie wszyscy na wąskiem pasmie rozpalonego piasku, za którem poczynał się zaraz ogród misyi.
Schroniliśmy się coprędzej pod cień drzew i stanęliśmy z podziwu na widok wspaniałej roślinności. Czysto podzwrotnikowa bujność połączyła się z niezmordowaną pracą ludzką na wytworzenie tego ogrodu, który zdaleka wyglądał, jak dziewiczy las, zbliska zaś, jak wzorowo utrzy-