Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiej lub Białowieży, wśród mateczników i bagien, w których o północy wody mruczą wyraźnie, ostre krzyki świtezianek przeszywają powietrze, próchno świeci błękitnem światłem, a zwierz na uroczyskach ludzką przemawia mową.
Nie myślałem więc o niebezpieczeństwie i nie dbałem o nie w tej chwili, ale Mirza czuwał. Jego ściągnięte brwi oznaczały uwagę, oczyma badał każdy krzak, każdy pień drzewa. Droga stawała się coraz dzikszą, była to raczej jedna z takich leśnych ścieżek, jakie u nas nazywają „ciocinemi dróżkami”.
Wreszcie po półgodzinnej jeździe Selim rzekł:
— Trzeba dać odpocząć koniom.
Skręciliśmy na bok i, ujechawszy ze sto kroków w las, zsiedliśmy z koni i, rozkiełznawszy je, nie puszczając z ręki cugli, pokładliśmy się pod drzewami; milczeliśmy wszyscy trzej, bo byliśmy pomęczeni bardzo; ciszę przerywało tylko chrupanie trawy w zębach końskich.
Siedzieliśmy tak cicho z kwadrans, nag-