Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

le obaj z Selimem zerwaliśmy się na równe nogi.
— Co to jest? — szepnęliśmy jednocześnie.
Z ciemności i głuszy leśnej doszedł nas jakiś dziwny głos; było to coś pośredniego między płaczem dziecka a beczeniem jagnięcia.
— To cap mekcze! — rzekł Mirza.
— Nie, to lelek — odpowiedziałem.
Jednocześnie konie przestały chrupać trawę, a poczęły strzyc uszyma i chrapać.
Co było dziwne, że głos ten dochodził czasem z prawej strony, czasem z lewej; czasem rozlegał się bliżej, to znów dalej, a zawsze słaby i żałosny.
Nie! Nie mógł to być ani cap, ani lelek. Było w tem wszystkiem coś niewytłumaczonego, i ten maleńki, żałosny głosik miał w sobie dlatego coś przerażającego, że wydawał się nadnaturalnym. Z wycia wilków lub huku karabinowego mniejbyśmy sobie robili z pewnością.
Selim, który, przy całej odwadze lwa, był trochę przesądny, wpatrzył się w ciemność nocną i szepnął: