Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją tak swobodnie, tak naturalnie, jakbyśmy się wczoraj rozstali. I odjąłem powitaniu wszelki odcień przejednania, przebaczenia i wszelki nastrój uroczysty. Spostrzegłszy ją, zbliżyłem się do niej spiesznie i wyciągnąwszy ręce, zawołałem prawie wesoło:
— Jak się masz, Anielko kochana! Tak stęskniłem się za wami, żem odłożył swoją morską podróż do późniejszych czasów.
A ona zrozumiała natychmiast, że takie powitanie jest aktem zgody, przejednania, powrotu do niej i zarazem ofiarą z siebie samego dla jej spokoju. Przez chwilę przemknęło po jej twarzy rozrzewnienie tak wielkie, że bałem się, iż nie zdoła nad niem zapanować. Chciała coś przemówić i nie mogła, ściskała tylko silnie moją rękę. Myślałem, że się rozpłacze.
Alem nie zostawił jej na to czasu i zacząłem pospiesznie mówić tym samym tonem:
— Cóż portret? Głowa już była skończona, jakeś wyjeżdżała — nieprawda? Angeli tak prędko go nie przyszle, bo sam mi mówił, że to będzie jego arcydzieło. Wystawi go pewno w Wiedniu, w Monachium i Paryżu. Całe szczęście, żem zamówił drugi egzemplarz, bo inaczej cze-