Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzenie tego wielkiego szczęścia, jakiego używalibyśmy wszyscy, gdyby się to było stało, co się stać mogło. Mam teraz wszelką pewność, że ona Kromickiego nie kocha. Jest i pozostanie mu wierna — ale gdy ich widzę razem, dostrzegam na jej twarzy jakby przymus, jakby upokorzenie. Widzę, że ilekroć razy on, który jest może naprawdę zakochany, a może jeszcze bardziej chce, by uważano ich za zakochane w sobie małżeństwo, pieści jej ręce, gładzi jej włosy, całuje czoło — tylekroć, jestem pewien, ona wolałaby się pod ziemię zapaść, niż poddawać się tym pieszczotom wobec mnie i innych. Znosi je jednak, musi się uśmiechać, a i ja znoszę ten widok i także się uśmiecham; tylko, dla rozrywki, wkładam sobie wówczas w duchu ręce do wnętrzności i szarpię je. Czasem przychodzi mi także na myśl, że ta kapłanka Dyany jest zapewne swobodniejsza i mniej powściągliwa w okazywaniu swych uczuć, gdy jest z mężem sam na sam... Ale takiej rozkoszy, jaką dają podobne myśli, wystrzegam się, bo czuję, że kropelka jeszcze, a stracę równowagę i przestanę panować nad sobą. Stosunek mój do Anielki jest okropny i dla niej i dla mnie. Miłość moja przybiera pozory nienawiści, pogar-