żeby o depeszy nikomu nie wspominał. Pomówię z nim, a raczej będę go błagał na wszystko, żeby się rozmówił w mojem imieniu z Anielką. Liczę wiele na jego wpływ. Anielka szanuje go i lubi ogromnie. Nie udałem się do ciotki, bo my, mężczyźni, lepiej się rozumiemy. Śniatyński, jako psycholog, łatwiej uwzględni ten cały przeklęty proces psychiczny, przez który przechodziłem w ostatnich czasach. Jemu mogę powiedzieć i o Laurze; gdybym zaś wspomniał o niej ciotce, przeżegnałaby się krzyżem świętym. Chciałem początkowo napisać do samej Anielki, ale list mój zwróciłby uwagę, wywołał zamieszanie. Znam prawość Anielki, wiem, że pokazałaby zaraz list matce — a ta musi mnie niecierpieć i nie omieszkałaby go na swój sposób wytłómaczyć, w czemby jeszcze dopomógł jej Kromicki. Trzeba, żeby Śniatyński pogadał z Anielką sam na sam, co może mu ułatwić jego żona. Mam nadzieję, że on podejmie się misyi, choć widzę doskonale, jak jest drażliwa. Nie spałem już kilka nocy. Gdy przymknę powieki, przypominam sobie Anielkę, jej twarz, włosy, oczy, sposoby mówienia, uśmiech — widzę ją, jak gdyby stała przedemną... Nie mogę tak żyć!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/236
Wygląd