Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstał, ale utracił konia. Dopiero kozacy zaczęli co prędzej uciekać do swoich i krzyczeć, żegnając się po swojemu: Czort Lachów broni! — a my za nimi, że gdyby nie ich przeklęte armaty, obóz byłby się nam dostał.
Ale nie na tem koniec. My ze sławą i zdobyczą wrócili do naszych. Pan Kazimierz Puławski kazał otrąbić capstrzyk, po którym już nikomu nie było wolno wyjść z obozu, i sam poszedł do swojego namiotu panem Goreckim, co jako oboźny był od niego nieodstępny. Zabierał się do wczasu, aż ks. Marek brewiarz swój przy ognisku obozowem odprawiwszy, poszedł do namiotu naszego wodza, a zastawszy go już leżącego: »Przepraszam pana starostę dobrodzieja, że tak późno przychodzę mu dokuczać, ale go mam o wielką łaskę prosić«. — Mów księże, co mamy i co mojem, jest na twoje rozkazy. — »Proszę mnie pozwolić wyjść z obozu.« — A dokąd myślisz się udać? — »Zaraz trzeba mnie być w obozie moskiewskim«. — W imię Ojca, i Syna, i Ducha świętego, czy żartujesz księże! a jakiż tam mieć możesz interes? — »Wielki interes, panie starosto, bo Pan Bóg mnie tam iść kazał; ale ani z klasztoru bez woli przeora, ani z obozu bez woli naczelnika wychodzić nie pozwala. Pan Bóg dopiero mnie objawił, że we wczorajszej potyczce jeden ich pułkownik śmiertelną ranę odebrał i przededniem skończy. On z naszej wiary,