Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jęcie było mi lepsze nad wszystkie biesiady nieświezkie. Ale nim spać się pokładliśmy, bawiliśmy się jeszcze gorzałeczką i gawędką, bo szlachcic, co i po klasztorach kiedyś sługiwał i lat kilka furmanką się bawił, miał o czem mówić. Wymówił się jakoś, że skoro świtać zacznie, on z żoną i podkarmionemi gęsiami na fornalce parokonnej puści się do Warszawy. A ja mu przerywając:
— Ach, tatku! ach dobrodzieju! zabierz mnie z sobą, azaliż przy wpana szczęściu służby tam nie znajdę dla siebie.
— Panie — bracie — odpowiedział szlachcic — to nie lada sprawa: moje haety mizerne, a jak na furę trzy kojce pełne nałożę, a do tego moją babę, co ją, jak widzisz mospanie, porządnymi połciami Bóg opatrzył; to ja całą drogę piechotą iść muszę, bo i bezemnie tego nadto, że aż konie noga za nogą wleką towar. A gdzie waści umieszczę? Jabym rad dogodzić, ale jest nad czem głowę sobie podrapać, jakby to zrobić, żeby i wilk syty i koza była cała.
Poczciwą miał twarz stary, że można było mu się powierzyć i miałem pokusę dobyć z zanadrza parę złotych brzęczączek, aby żydka z końmi najął dla mnie aż popod Warszawę. Ale wstrzymałem się, bo taki dyabeł nie śpi, a coś imość przebąkiwała, że król przez Grojec przejeżdżał, że jej chłopca głaskał, że bardzo król piękny i że nie pojmuje, czego od niego chcą konfederaci.