Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tysiąca niedobitków, ale sama rdzeń Konfederacyi barskiej. Zaszliśmy aż w głąb puszczy i tam oszańcowawszy się zasiekami, założyliśmy nasz obóz. Porozpalaliśmy ogniska, tak, że szpilki można było zbierać po ziemi, chociaż noc była ciemna, Ale że już to było w późnej jesieni, deszcz, wilgoć; ogień więc ten ledwo nas dosuszył, a tak byliśmy znużeni, że duch tylko nas pokrzepiał, a członki ledwo się ruszały. Nam nie żal było cierpieć, ale mój Boże! serce się krajało, widząc naszych panów do zbytków i miękkości nawykłych, leżących na błocie.
Ksiądz Marek siedział na kłodzie i modlił się z brewiarza przy świetle ogniska; a na drugiej kłodzie siedział pan Kazimierz Puławski zamyślony i drążkiem dłubał w ognisku, jakby się tem bawił, a jego myśli o sto mil były od niego. Obok księdza Marka na tej samej kłodzie leżał na wpół, na łokciu oparty, JW. Rzewuski, chorąży wielki litewski, jeden z regimentarzów jeneralnych naszej barskiej Konfederacyi, i stękał, bo rana, co ją był dostał w nogę przy zdobyciu Krakowa, dokąd nas prowadził, a która nigdy zupełnie się nie zagoiła, odnowiła mu się była i wielkie mu czuć dawała boleści, rozdrażniona takiemi niewygodami. Każdy z nas rad był mu swojego zdrowia ustąpić, bo to był wódz dobry, żołnierz śmiały, a do tego pan z rzadkiem sercem, z wielkim dowcipem i skromnością. A przy nich i inni siedzieli i za-