Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Te i tym podobne niedorzeczności prawił; a im więcej się gniewał, tem więcej się śmiano, że aż zaczął trząść się od stóp do głowy, jakby wpadł w niemoc św. Wita, i zniknął z sali, zawsze odgrażając się na wszystkich, czem nie tylko nie zmięszał kompanii, owszem w trójnasób jej wesołość powiększył. Ale nazajutrz, jak począł robić kwerendy, już nie wiem jakim sposobem, dowiedział się jednak, że to wszystko było sprawą księdza Szukiewicza i pana Tadeusza Scypiona. Do księdza nie było sposobu czepiać się, bo ksiądz nie dobędzie korda, którego nie nosi, tylko za napaść może wystąpić z klątwą, od której krzyżową sztuką, ani młynkiem się nie zasłonisz. Całkowitą więc złość ku panu Tadeuszowi obrócił i na dziedzińcu zamkowym napotkawszy go, w obliczu prawie całego dworu okropne wymówki jął mu robić. Pan Tadeusz z początku przyjął je pokornem sercem i powiedział:
— Ja sam to znam, że młodszy starszego, a prosty szlachcic urzędnika zbytnią konfidencyą obrażając, podrwiłem głową i za to najuniżeniej przepraszam. Bo cóż więcej mogę uczynić? Nie jest w mocy mojej cofnąć co się już wykonało. Odpuśćże mnie, panie strażniku, swawolę, dla miłości Boga; a ja mu uszkodzone buty odsłużę i odmodlę.
Ale na to pan strażnik zapamiętały: — Mnie nie o buty chodzi, ale o śmiech ludzi, coś na mnie