Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ranę wyleczy, znajdzie ich, gdziebykolwiek byli. Wszystkie konie zostawiliśmy, przy komendzie, a pana marszałka piechotą na rękach naszych zanieśliśmy w głąb lasu i całą noc przepędziliśmy w krzewinach pod gołem niebem, ratując go jak było można. Coraz bardziej jednak upadał na siłach i czasem nawet omdlewał. Nazajutrz rano, zawsze z drogim naszym ciężarem, puściliśmy się dalej w las na wolę bożą. Błąkając się po lesie, trafiliśmy na chałupę, jak się potem pokazało, podleśniczego mszczonowskiej puszczy, i oddawszy się Bogu, na oślep do chałupy weszliśmy: bo trzeba było koniecznie w spokojnem miejscu złożyć pana Sawę, inaczej byłby nam skonał w ręku. Podleśniczy okazał się poczciwym szlachcicem i wiernym ojczyźnie; bo choć ubogi i obarczony dziećmi, ostatkiem się z nami dzielił. Mnie i kozaków poprzebierał za gajowych a własną pościel w zamkniętej komórce oddał panu marszałkowi, którego podleśniczyna pielęgnowała. Potem sam w nocy wózkiem udał się do Mszczonowa, skąd przywiózł żyda cyrulika. Ten opatrzył ranę pana Sawy: udo tak mu było spuchłe, że wszystko musieliśmy pruć na nim. Boleści odnowiły się okropnie przy pierwszem opatrywaniu: już nie mógł wytrzymać, jęknął kilka razy a potem zemdlał, żeśmy go ledwo odtarli. Przyszedłszy do siebie, powiedział nam: — A co? prawda, żem nie cha-