Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widać było, że król był uderzony wymową tego kawalera; jakoż mnie upewniali świadomi przytomni, że ta mowa miała być bardzo piękną.
Ale wspomnienie tej uroczystości rozdziera moje serce! — Młodszy mój syn, mój Karolek od syntaksy, mówił przed najjaśniejszym panem i podobał się królowi, bo od dzieciństwa dziwne miał szczęście do ludzi. Wielkie na nim, nie tylko my rodzice, ale i przyjaciele pokładali nadzieje, bo i twarz jakby aniołka i przy wielkiej zdatności nadzwyczajna pilność i potulność. Pan Bóg mi go dał, Pan Bóg mi go odebrał, niech mu będzie chwała na wieki wieków! Po skończonych szkołach, że miał ochotę do wojska, kupiłem mu chorąstwo w ósmym pułku litewskim. Pod Zelwą bił się jak lew, że chociaż desarmacya zastała go podporucznikiem, pan Jasiński, tymczasowy naczelnik w Wilnie, kapitanem go mianował w tymże samym pułku. Ale nie długo się cieszył swoim stopniem. Pod Sałantami, gdzie szesnastu oficerów ósmego pułku poległo, pomiędzy nimi mój Karolek, pięciu bagnetami pchnięty, pogrzeban został na swojej jeszcze ziemi, i to jest jedyna pociecha, co mi zostaje.
Król miał prześliczną do naszej młodzi mowę; prawdziwie jak ojciec do dzieci przemówił, a tak, że aż ryk dał się słyszeć po wszystkim kościele. A gdy potem własną ręką rozdawał medale celuiącym uczniom, gdy go przypinał mojemu Karol-