Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie było nikogo, a również brakło komorników vejlbijskich, gdyż przychwycono niedawno tych ostatnich zwolenników proboszcza Tönnesena na zbrodni uczestniczenia w zebraniu tkacza Hansena.
Dwaj obywatele ziemscy byli to wysocy, barczyści mężczyźni, podobni do siebie jak bracia, mimo że ich żadne nie łączyło pokrewieństwo. Trzeci miał wzrost niski, naburmuszoną minę, wielki brzuch, pełną czerwonych żyłek twarz, w której, niby sadzone jaja w tłuszczu, pływały wyłupiaste oczy. Miał ogromną dolną szczękę, rozwierającą się nakształt żłobu, a u jej spodu skłębioną, zwichrzoną, szpakowatą brodą, opadając na kolosalny podbródek, zwieszony na szyję, niby worek. Założywszy na plecy krótkie ręce, chodził, pomrukując zcicha, od drzwi salonu do drzwi jadalni i spoglądał co chwila na zegarek.
Pod oknami, milcząc niezłomnie, trzymając na kolanach brunatne ręce, owinięte w chustki, siedziało sześć jednako ubranych chłopek. Miały czarne, wełniane suknie i czepki, przybrane szerokiemi, złotemi galonami. Pod ścianą, w pobliżu żon stali chłopi, ubrani w samodziałowe stroje i wyglądali równie poważnie. Ile razy zbliżył się do nich proboszcz, będący w uprzejmym, towarzyskim nastroju, i raczył rzucić jakąś dowcipną uwagę, wówczas zagadnięty unosił w górę twarde kąty ust, siląc się na coś w rodzaju uśmiechu.
Sam tylko wójt gminny, Jensen, poruszał się zupełnie swobodnie, kiwając ogromnym kałakuckim, sino-czerwonym nosem i wykrzykując głośno na dowód, że jest człowiekiem nawykłym do przebywania w wyższych sferach.