Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nami napęczniali piwem synalkowie wielmożów okolicznych i pojąć nie mogli, dlaczego im za to rąk nie całuje z wdzięczności. Pozatem płynęły jej lata monotonnie, cicho u boku ojca, nie niosąc żadnych przeżyć znaczniejszych. Wspominając minione życie, dziwiła się, że nie ma więcej nad 21 lat, czyli że znajduje się właśnie w pełnym rozkwicie. Nic ją właściwie, poza muzyką, nie zajmowało teraz. Wycieczki doroczne do Kopenhagi straciły cały urok. Odwykła całkiem od wielkomiejskiego życia, dawne przyjaciółki rozproszyły się po świecie, stare ciotki pomarły... po powrocie, życie na plebanji wydawało jej się podwójnie puste, a przyroda bardziej jeszcze odstręczająca cichą, kamienną martwotą swoją.
Z tego też powodu niemile ją zrazu dotknęło, że ojciec zażądał pomocnika, kapelana. Nie pragnęła, by ją ktoś wytrącał z owego życia lunatyczki, jakie wiodła, a w jakie zwolna jeno wżyć jej się udało. Zauważywszy przytem, że ludzie od samego zjawienia się Emanuela połączyli zaraz imiona obojga, nasrożyła się bardzo. Ale nowy domownik miał wyłącznie jedno pragnienie, chciał mianowicie pędzić żywot samotny, jak ona, to też wnet pogodziła się z jego obecnością. Mimo dziwactw rozlicznych zaczął ją zwolna ciekawić. Bawiła ją teraz paplanina z kapelanem, kłótnie i spory, że zaś Emanuel odczuwał coraz to większą potrzebę wywnętrzania się przed kimś szczerze i bez ogródek, przeto wytworzył się między nimi stosunek napoły koleżeński, swobodny i przyjazny, czego zresztą nie dostrzegali oboje. Ten stan rzeczy zwrócił oczywiście uwagę proboszcza Tönnesena.
Ale plany przyszłości, jakie proboszcz i inni budowali na tym stosunku, były zgoła iluzoryczne.