Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żenowało. Kilka razy próbował odczepić się i zmieniał miejsce w pochodzie. Ale tkacz trzymał go się stale i radował z serca wrażeniem, jakie na wszystkich czyniło to koleżeństwo.
Zjawił się też były weterynarz Aggerbölle, będący dziś jeno cieniem samego siebie. Blady, z zapadniętemi policzkami, w nędznym surducie i zmiętym cylindrze, ale zawsze wyprostowany i dziarski, kroczył, nasadziwszy binokle, przez które spoglądały martwo, wielkie jego, ogłupiałe oczy. Srogo przez los prześladowany człowiek był teraz mieszkańcem przytułku biednych, ale za nic nie przyznałby się był do tego. Z litości, a może bardziej jeszcze z nieprzezwyciężonego szacunku dla tego, co zwał swą rangą, pozwolono mu zostać w dawnem domostwie, a zapomogę gminną doręczano mu w sposób jak najoględniejszy. Twierdził też uparcie i sam w to wreszcie uwierzył, że kierownik przytułku zawiaduje tylko jego funduszami, i przyznawał co najwyżej, że czasem otrzymuje podarki, przeciw czemu buntuje się co prawda jego honor, ale nie może odmówić przyjęcia ich ze względu na ukochane dzieci swoje.
Do osób nie biorących udziału w ceremonji których brak dostrzeżono zaraz, zaliczali się w pierwszej linji kupiec Villing i jego żona. Nie mieli odwagi narazić się swym „oświeconym“ klijentom, przeto zostali w domu, mimo że Villing żałował niezmiernie okazji, gdzie mógł reprezentować, być wzniosłym, oraz wzruszać słuchaczy rozprawianiem na temat śmierci i dziwnych kolei życia. Zapobiegliwym małżonkom wiodło się już od dłuższego czasu znakomicie, a wytrwała wiara Villinga w wyższość fachowości została nagrodzona i odniosła triumf.