Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, masz pan zupełną słuszność. Ale cóż w tem złego?
— Niema nic, oczywiście. Ojciec niebieski dał swym dzieciom różne zabawki dla pociechy, a więc rozkosze zmysłowe, zachwyt sztuki, ponęty fantazji itp. Kto jednak chce tem żywić ducha swego, czyni jak dziecko, co zjadło balon i dostało kurczów żołądka. A któż śmie powiedzieć, że nie ulegał owej dziecięcej skłonności? Wszak powiadają co dnia, że marzenie to najwyższa radość, szczęście, że to prawdziwa ojczyzna człowieka! Nie oszukujmy samych siebie! Śnimy dotąd jeszcze sen średniowiecza,... a raczej znajdujemy się w stanie półjawy, przeżywając ową niebezpieczną chwilę, w której sen i rzeczywistość łączą się z sobą dziwnie, zamieniając często role. Ludzie współcześni to istoty podwójne, o duszy dziennej i nocnej, które toczą z sobą walkę. Stąd pochodzi nasza sympatja i jednoczesna niechęć do pewnych rzeczy, czy osób, słowem sprzeczność ustawiczna uczuć, charakterystyczna dla naszego czasu. Co pani mówi doświadczenie, panno Tönnesen?
Mówiąc to, patrzył na nią badawczo, a ona bez słowa spuściła oczy. W duszy uznawała, co mówił. Dziś właśnie zrozumiała w głębi serca swój stosunek do Emanuela, ową dziwną mieszaninę pogardy, współczucia, nienawiści i prawdziwej skłonności, jakie w niej budził. Wspominając, jak żyli dawniej w vejlbijskiej plebanji, przeraziła się, bowiem spostrzegła, że i ona sama, ona sama uległa potędze szaleństwa i urokowi naiwności, o których wspomniał pater.
Pastor ciągnął dalej:
— Wiem oczywiście, że podobno w czasach naszych nastąpił przełom. Słyszałem o nowatorach