Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



CZĘŚĆ TRZECIA.

Pewnego lipcowego popołudnia szli Emanueli Hansina drogą od strony skibberupskiego kościoła nad fiordem, gdzie byli w celu złożenia świeżego wianka na grobie chłopca. Szli w milczeniu, każde innym brzegiem drogi. Emanuel miał jasny, sukienny surdut z długiemi połami, a Hansina czepiec kościelny, oraz czarny szal, który przytrzymywała na piersiach brunatnemi, nieco kościstemi już rękami. Słońce przypiekało mocno, na niebie nie było ni jednej chmurki, a ziemię pokrywała gruba warstwa kurzu, tak że kroczyli jakby pośród mgły mącznego pyłu, wzbitego w górę stąpaniem.
Gdy dotarli na szczyt wzgórza, Emanuel zatrzymał się pod lichą chałupiną, od której padało trochę cienia, i trzymając laskę i kapelusz w rękach założonych na plecy, utonął na długo spojrzeniem w krajobrazie. Roślinność była w pełni rozwoju, wszędzie po polach rosło wszystko i dojrzewało, a gdzie okiem sięgnąć, słały się zielone i żółtawe fale bezkreśnego jakby morza zbóż, kołyszące na sobie, zda się, poświatę słoneczną.
— Co za uroczy widok! — powiedział wkońcu takim tonem, jakby się bał coś spłoszyć słowy swemi Wydaje mi się, że czuję w powietrzu wiew