Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przez dwa lata?
— Tak!
Spojrzał na Emanuela, który atoli nie zrozumiał znaczenia i potakującym gestem potwierdził słowa żony.
Hansina zaczęła opowiadać szczegółowo o początkach choroby, jej perjodycznem występowaniu, oraz niespokojnym śnie zeszłej nocy, a lekarz, słuchając, zasępiał się coraz to bardziej. Gdy skończyła, poprosił o świecę, i zapaliwszy ją, suwał przed oczyma chłopca kilka razy tam i z powrotem. Potem objął rękami tył głowy chorego i bardzo starannie zbadał partję czaszki poza uchem, gdzie, jak się okazało, skóra była skutkiem opuchliny nieco napięta.
Przez cały czas stal Emanuel spokojnie, z rękami na plecach i przyglądał się. Postanowił aż do końca spełnić wolę Hansiny, mimo że mu bardzo żal było chłopca, który siedział z oczyma, pełnemi łez i walczył przeciw strachowi, chcąc się mężnym okazać. Nie chciał się mieszać w badanie lekarskie, ale gdy doktor Hassing wyjął z torby kilka ostrych, kończystych narzędzi, nie mogąc wytrzymać, spytał tonem dość wyzywającym:
— Czy to naprawdę konieczne?
Lekarz spojrzał zdziwiony.
— Tak! — odparł i poprosił o ciepłą wodę, ręcznik, oraz inne rzeczy, świadczące o mającej nastąpić operacji.
Emanuel zawahał się. Czyż miał naprawdę pozwolić, by ten bezbożny człowiek ranił jego syna? Nie śmiał spojrzyć na dziecko, które zbladło na widok narzędzi śmiertelnie i błagało go oczyma o ratunek. Gorzej jeszcze atoli może dręczyło go to,