Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko po niskich zapadlinach dolinnych Skibberupaków i w okolicy wybrzeża, po ich małych łączkach, tak jakby Bóg umyślnie dostosował warunki atmosferyczne do potrzeb buntowników.
Gdyby posucha potrwała jeszcze czas jakiś, nastałby zupełny nieurodzaj w tej części parafji, a było to groźne, albowiem nie wszyscy właściciele rolni siedzieli tak twardo w siodle, jakby sądzić można było, patrząc na ich nowe domostwa. Ów pamiętny pożar podkopał ogólny dobrobyt i ciężył dotychczas na umysłach wszystkich, tem bardziej, że właśnie ta katastrofa uczyniła miejscowych chłopów bezwolnemi narzędziami w rękach proboszcza.
Villing krzątał się za swą ladą, nastawiając uszu i chwytając przeróżne, półgłośne rozmowy chłopów w całym lokalu, a ile razy wspomniano o tkaczu Hansenie, czuł, że uginają się pod nim kolana. Mimo to nie zaniedbywał swych obowiązków kupieckich, podobnie jak i żona, która, przybrana w świeżo odprasowaną, muślinową, różową suknię, zjawiła się do pomocy. Trzeba było wykorzystać obecność. Poprzez głuchy łomot drewnianych chodaków, ciężkich butów i rozgwar głosów brzmiały ciągle słowa komendy Villinga, skierowane do praktykanta: Ludwiku! Ósemkę tytoniu do żucia dla Hansa Olsena, ale najlepszego gatunku, najlepszego, pamiętaj! I funt cukru lodowatego! Ale pełna waga! Niema co skąpić Hansowi Olsenowi,... wypraszam to sobie! Żona przemawiała łagodniej, a przekonywująco: Możebyście, Moren Hansen, obejrzała przy sposobności sztuczkę tej materji bawełnianej. Zaręczam, że takiego towaru nigdzie za podwójną cenę nie dostaniecie! To już u nas zasada, że zakupiwszy korzystnie, chcemy, by zyskali również nasi klienci.