Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczy wszystkich zwróciły się na tkacza Hansena, który jak zawsze chwiejnie wstawszy z ławki na przedzie, zwolna toczył się ku trybunie. W kilku oschłych, zwracających nawet tą oschłością uwagę słowach, wyraził podziękę zebranych za „pouczający wykład,“ poczem wedle zwyczaju, spytał słuchaczy, czy ktoś ma coś do powiedzenia odnośnie do słów „przedmówcy“... — To znaczy — dodał — o ile ksiądz kapelan pozwoli! i zwrócił się z uśmiechem do Emanuela, który milcząc wstrząsnął głową.
— Każdy ma tedy prawo zabrać głos! — powiedział Hansen i zlazł na dół.
W tej chwili podniosła się z rzędów środkowych mała, brzydka, ubogo ubrana kobiecina, a na jej widok w sali nastał zaraz żywy niepokój. Tu i owdzie rozległo się nawet sykanie i wołanie, by siadła z powrotem. Ale kobiecina nawykła, widać, zarówno do publicznych występów, jako też do oporu stawianego przez zebranych. Nie troszcząc się wcale o okrzyki, odsłoniła straszliwe, bezzębne całkiem dziąsła i zasypała kapelana mnóstwem pytań, zwąc go upornie „czcigodnym przedmówcą.“ Mówiła głosem cichym, niemal niedosłyszalnym, brzmiącym jakby miauczenie kota w worku, a przytem czyniła gesty porywcze rękami, wyglądającemi niby szpony.
Przyznając, że to wszystko, o czem mówił dziś kapelan, może być bardzo piękne i słuszne, chciała zapytać „czcigodnego przedmówcę,“ co sądzi o nowej ustawie podatkowej, oraz szkolnej. Radaby również dowiedzieć się, jakie stanowisko zajmuje „czcigodny przedmówca“ wobec prawa głosowania kobiet, a także czy uważa za słuszne, by bogacz,