Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Już przez półtora dnia nie zamienił słowa z żoną. Z uwagi na dzieci i służbę siadali razem do stołu i porządek domowy nie zaznał żadnego szwanku. Po każdem jedzeniu udawali się jednak w milczeniu do siebie. Pierwszej nocy Ema leżała w łóżku płacząc, ale nie uczyniła żadnego kroku do zgody, jeno cichym głosem wołała męża.
Nie gniewał się on na nią już, odczuwał jeno politowanie. Miał dla niej wyrozumiałość, albowiem była kobietą, to znaczy istotą wyposażoną w anormalne odczuwanie, z czego wynikać musiały perturbacje logicznego myślenia. Nie był też pewny, czy nie uważa się za pokrzywdzoną, zawziętość ostatnich dni świadczyć mogła, świadczyła nawet o tem. Taką była zawsze, pamiętał, iż trwała nieraz w upornem wypieraniu się w sposób niewinny zgoła i przekonywujący, mimo, że miał mnóstwo dowodów w rękach.
Sam siebie jeno obwiniał o rozczarowanie, jakiego doznał. Powtarzał sobie ciągle, że nie był na włos mądrzejszy od tych wszystkich zazdrosnych mężów, znanych ze sceny i życia, z których drwił nieraz. Wytworzył sobie idealny pogląd na szczęście domowe i żonę, a ponadto przepoił ją samą tym poglądem. Teraz jednak rozwiał się nimb świetlany i przyszedł do przekonania, że na dnie duszy najniewinniejszej kobiety śpi żmija jadowita, snem zimowym. Zależy od zewnętrznych zgoła przypadków, czy się zbudzi i zacznie kąsać.
Wracał z oględzin zwłok biednego komornika z daleka, ze skraju pustaci. Zazwyczaj pozwalał sobie na drzemkę, przebywając ów rozłóg, na którym nie spotykało się nikogo. Dziś jednak nie mógł spać. Nie uczuwał również potrzeby liczenia słupów tele-