Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

senność. Morze, nad którem mieszkam to nieszczególny towarzysz, gdy idzie o spoczynek. Chrapie tak straszliwie w jesienne noce.
— Niestety nie posiadam nic takiego!
— Czyś pan pewny? Zrób mi tę łaskę i poszukaj w kuferku. Zazwyczaj zabiera się ze sobą w drogę coś w tym rodzaju, na wypadek zasłabnięcia... opjum... lub podobne rzeczy...?
— Nie mam naprawdę nic!
— Tedy niech cię biorą djabli! — mruknął, zeskoczył na ziemię i oddalił się.
Petersen zamknął okno. Przez chwilę śledził spojrzeniem sylwetkę porucznika. Oddalał się coraz bardziej, aż znikł wśród wrzosowiska. Wówczas spuścił storę i wsunął się w ciepłe łóżko.

Lindemark i gość jego wrócili właśnie nazajutrz przed południem z wędrówki po stajniach i wieszali w sieni płaszcze, gdy nadeszła od strony zabudowań gospodarczych stara mamzel Steensen. Petersen poznał zaraz po jej minie, że ma coś ważnego powiedzieć swemu chlebodawcy. Udał się przeto do swego pokoju, ale przez ciekawość nie domknął drzwi, tak, że słyszał co mówią.
— Czy Jaśnie Pan słyszał nowinę? — spytała klucznica.
— Cóż to za nowina?
— O poruczniku?
— O poruczniku Hackem? Cóż się stało?
— Jaśnie Pan zna pewnie Krena Pillegaarda?
— Z Tomerupu?