Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ooo... psy mnie znają dobrze! — odrzekł — To moi przyjaciele. Ale basta... nie będę pana dłużej nudził. Proszę tylko, nie wspominać o tem naszem widzeniu się. Mogłyby powstać nieporozumienia. Jak powiedziałem, przechodziłem zgoła przypadkiem. Czy pan przyobiecuje dyskrecję?
— Obiecuję!
— Dziękuję! Proszę o dłoń, chcę ją uścisnąć na pożegnanie. Nie sądź, drogi młodzieńcze, że żywię jakąś zazdrość względem pana... o, nie. Pozwól pan, że nazwę cię przyjacielem... proszę wierzyć, iż tak jest w istocie!
Kandydat uścisnął po ciemku kościstą dłoń porucznika.
— Radbym panu jeno udzielić rady. Jest to un avis d’ami. Widziałem, żeś pan czytał w łóżku. Otóż nie należy oddawać się zbyt gorliwie takiej lekturze nocnej, gdyż od tego wiotczeją lędźwie... zaś w stosunku do dam należy być zawsze en vigueur! Bądź też zawsze... nieubłagany i nie trać kontenansu! Znasz pan pewnie przysłowie: Nie powinieneś nigdy dać się tak opanować namiętności, byś nie dostrzegał piegów kochanki! Powie pan może, że rady moje są nieco prostackie... Ha, trudno... mówię z doświadczenia. Niebawem i pan zrozumiesz, iż kobiety nie przyczyniają się zgoła do podniesienia godności rodu ludzkiego. Żegnam pana! Dobranoc!
— Dobranoc! — odrzekł z ulgą Petersen.
— Jeszcze słówko! — powiedział porucznik i wspiął się znów ku oknu — Czy pan nie masz przypadkiem przy sobie jakiegoś środka wzmacniającego... jakiegoś narkotyku... rozumiesz pan... prawda? Idzie o jakieś lekarstwo... Cierpię strasznie na bez-