Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obróciła się do ściany, posłała pełne rezygnacji spojrzenie w górę, podniosła obie ręce i opuściła je ciężko na kołdrę.
— Nikt mnie nie rozumie! — jękła z rozpaczą.
Majorowa nie była rzeczywiście w tej chwili zdolną niczego zrozumieć, nie śmiała też zadawać pytań. Twarz Anny-Marji pokryła się znowu ową sinawą poświatą, która ją tak trwożyła.
Przytem zajęło ją co innego. Chora uskarżała się na gorąco i żądała czegoś do picia. Potem zażyła lekarstwo i prosiła o obtarcie spoconych rąk. Majorowa krzątała się żwawo koło niej, nie chcąc dopuścić by wezwała mamzel Mogensen.
— Radabym ci być choć trochę we wszystkiem pomocną! — powiedziała, wkładając w te wyrazy głębsze znaczenie — Poto przecież przyjechałam, droga moja Anni!

Podczas tych wszystkich zabiegów przyszedł lekarz. Żadna z sióstr nie słyszała dzwonka u bramy, ani nawet pukania do drzwi. Nie wiedziały, że jest w pokoju.
— Aa... więc przyszedłeś nakoniec, doktorze! — ozwała się z niejaką niechęcią chora — Sądziłam, że pana dziś nie zobaczę... Doktor Bjerring... siostra moja, majorowa von Rauch.
Lekarz, był to człowiek dość młody i nieco garbaty. Ubranie jego odznaczało się pewną ostentacyjną elegancją, w jakiej lubują się zazwyczaj garbuski, chcąc sobie powetować cielesną ułomność swoją. Ale nie był śmieszny, ani nie raził. Miał podłużną, bladą, wygoloną twarz, wystającą szczękę dolną, czerwone