Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowią wojnę, natychmiast zbiegają się księża i udzielają ochotnie błogosławieństwa owemu mordowi masowemu. Powiedziane jest również: nie wzywaj imienia bożego nadaremno, mowa twa niech będzie: tak... tak i nie... nie! Nie wolno też pożądać dobra cudzego, a kobieta, wychodząca za mężczyznę rozwiedzionego, uważana jest za wiarołomną. Cóż jednak czynią księża? Czy nie błogosławią u ołtarza każdemu, najhaniebniejszemu związkowi i to w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego? Powiadam z całą stanowczością, że duch boży opuścił społeczeństwo ludzkie w dniu, kiedy kapłan zaślubił pierwszą parę, wiedząc na pewno iż jest to jeno kontrakt najmu opiewający na tyle, a tyle miesięcy, który można wypowiedzieć dowolnie. Wówczas znikło z życia wszystko co święte. Królestwo boże, ostatnia nadzieja świata, zostało sponiewierane. Nie Bóg, ale szatan rządzi światem i obsypuje swemi darami tych, którzy najlepiej kradną, kłamią i najbezczelniej mordują.
Kapelan nie odpowiedział. Znał panią Engelstoft i jej roznamiętnienie ile razy rozmowa potrąciła o kwestje rozwodowe. Zamilkł ze względu na Esterę, pragnąc zatamować co prędzej powódź straszliwych słów. Spojrzawszy przelotnie zauważył, że dziewczyna pobladła z trwogi słuchając matki.
— Biedne dziecko! — pomyślał — Jakże jej źle w tym domu!
Pani Engelstoft usiadła przy biurku i zabrała się do rachunków, chcąc dać poznać kapelanowi że czas mu odejść.
Skłonił się tedy i wyszedł osmucony wielce.