Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo prostem, do czego wszyscy przywykli.
W rezultacie sierżant miał wielką ochotę spędzić wieczór z rodziną.
Aż tu przypomina sobie, że ma wieczorem straż, a właściwie ront do obejścia. Prusacy stali o trzy strzały karabinowe, trzeba się więc było mieć na baczności.
Zanim sierżant otworzył usta, ażeby kogoś prosić o zastępstwo, Janek już był przy nim i błagał o ten zaszczyt. Biedak sierżant trochę się wzdragał, obawiając się jakiego nieszczęścia dla zucha, ale nareszcie przystał.
Poszliśmy zresztą obydwaj razem, jako dwaj nieodłączeni.
Zaledwo przeszliśmy kilkadziesiąt kroków (a było to ciemnym wieczorem), wiatr przyniósł do nas jakieś szepty...
— Baczność! — zawołał po polsku Janek, tłumiąc głos.
Zbliżamy się powoli, starając się robić jak najmniej hałasu. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Byliśmy właśnie za załomem skały, z poza którego odzywały się dwa głosy. Mówiono po niemiecku. Pojedyńcze wyrazy dochodziły do nas, ale ogólny sens rozmowy trudny był do zrozumienia.
Posunęliśmy się jeszcze naprzód. Uważnie słuchając, odróżnialiśmy dwa głosy: gruby bas, trochę chrapliwy, widocznie głos męski i srebrzysty sopran kobiety. Słuchaliśmy. Mówiono o wolnych