Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej. A trzeba wam wiedzieć, że byliśmy, a i jesteśmy do dziś dnia, wcale nienajgorszymi strzelcami. Janek brał nagrody na Tir aux pigeons, a nawet ma do dziś dnia wykupiony z paryskiego lombardu, otrzymany za celne strzały na jakimś konkursie w Szwajcarji, puhar srebrny. Ma się rozumieć warjowało się i nadstawiało głowy pod guza, czasem niewiadomo poco i naco...
— Tfu! do licha — przerwał sam sobie Stawinicz — i to wszystko po to, żeby teraz siedzieć w kozie...
— Bez przerw, bez przerw! opowiadać! — dało się słyszeć z dalszych stron stołu.
— Otóż powiadam wam — ciągnął dalej Stawinicz, podniósłszy opuszczoną przez chwilę na ręce głowę — wtenczas dopiero zdołałem poznać do gruntu naszego Janka. Serce złote, prostota gołębia, uczciwość nieskalana, a przytem nie bardzo rachujący się z warunkami, więcej lekkomyślny, niż poważny, więcej wesół, niż smutny...
Tysiączne wyprawiał szaleństwa. Raz, nastrzelawszy sporo Prusaków, najspokojniej przedefilował sobie kilkaset kroków pod ogniem iglicówek, ażeby podnieść jakiegoś kociaka, któremu zabłąkana kula oberwała nogę, i następnie go opatrzyć.
Kiedy indziej ze złamanym kordelasem rzucił się na niedźwiedzia (w Wogezach są jeszcze niedźwiedzie), który po chybionym strzale przyparł mnie do skały i lada chwila miał ze mną skończyć. Janek rzucił się na niedźwiedzia potężnym sko-