Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejako w posiadanie jeden z gabinetów. Posiedzenia „Złotej loży“ nie były ąni obowiązkowe, ani bardzo stałe. Zdarzało się, że nieraz po kilka dni nikt nie zajrzał do „Loży“, zdarzało się, że całemi tygodniami wszyscy byli w komplecie.
Dostęp do „Loży“ nie był wcale trudny. Jeden warunek był ściśle przestrzegany: przyjmowano tylko nieżonatych. Kobietom także dozwalano niekiedy wstępu, za ogólną zgodą zebranych. Ma się rozumieć, dam, tu przyjmowanych, nie można było uważać za wzory cnót domowych.
W „Loży“ gawędzono i jedzono kolację. Przedewszystkiem gawędzono.
W chwili, kiedy wchodzimy do „Loży“, kompletu niema. Trzej zasiadający przy stole jakoś niebardzo widać przystają do siebie. Niema gawędy i wesołego śmiechu, który się zwykł o złocony sufit tej salki obijać. Doktór kołysze się na krześle. Lolek bębni palcami po stole i przegląda się w lustrze, a Julek wtłoczył nos w jakąś gazetę.
Naraz, jak huragan, wpadł do gabinetu młody człowiek lat trzydziestu sześciu, wysoki, mocny brunet o przystrzyżonej brodzie i po rajtarsku sterczących wąsach, postać butna, pełna energji, widocznej z każdego ruchu, tryskającej z dużych czarnych oczu.
— Słyszeliście? — wołał już od progu — skandal, nieprawdopodobieństwo, niemożebność!
Wszyscy zerwali się od stołu.
— Co takiego? Co? — pytali.