Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stawinicz podniósł się z krzesła i przeszedł parę razy przez pokój.
— Posyłałeś dziś po niego?
— Posyłałem. W ratuszu go nie było.
— Trzeba było kazać służącemu dowiedzieć się, co się dzieje z tym twoim niepochwytnym policjantem.
— Pytał się. Zbyli go ni tem ni owem. Rozumiesz przecie, iż nie wypadało nalegać. Natomiast służący zostawił kartkę do niego.
— Tak?
Stawinicz zatrzymał się przy biurku; przez chwilę namyślał się.
— A cóżbyś powiedział — zwrócił się naraz do „Julka“ — gdyby tak obejść się bez tego twojego ajenta? Przecież nie święci garnki lepią.
— To trudno...
— Widzisz — ciągnął dalej Stawinicz — ja wogóle niebardzo wierzę w inteligencję tego rodzaju ludzi. Jakiś tam ajent!
Ale „Julek“, już się uśmiechał.
— Jakiś tam ajent! Ciekawy jestem, czy to powtórzysz, jak go zobaczysz i posłuchasz. Ten człowiek ma wysoki talent policyjny.
— Ba, ba!
— W każdym razie mamy materjał: pugilares, złożony przez pannę Różę, i notatki, które nam dała panna Fela Ejtelesówna, prosząc zresztą o zużytkowanie ich z uczynionemi przez nią zastrzeżeniami.