Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzył na niego przez chwilę wzrokiem, pełnym pogardy i politowania.
— Co ci jest? — zapytał.
Żydek zaledwo zdołał mówić; jakieś wrażenie paraliżowało mu język.
— Boję się — wybełkotał z trudnością. — Co pan tak długo robiłeś u niego w numerze? Dlaczego nie pozwoliłeś mi pan tam wejść? Dlaczego mam jechać zaraz, tak daleko?
Stał, opierając się o słup. Pomimo przejmującego zimna nocy październikowej, na skroniach Żydka perliły się coraz grubsze krople potu. Jego oczy roztwierały się szeroko.
— A więc? — pytał ze zwykłą sobie zimną krwią mniemany baron von Rajt.
Przez chwilę mały Żydek nie mógł zebrać się na odpowiedź. Odetchnął wreszcie głęboko i zaczął:
— Widzisz pan... — rzekł, bełkocąc i odpoczywając co chwila — ja pana znam... pan jesteś z „naszych“... Pan jesteś jeszcze młody, ale mądry... Pan dobrze płacisz... Ja, biedny Żydek, zawsze robiłem, co pan kazałeś...
— I za co ci płaciłem — rzekł zimno „Josek“.
— Tak... pan płaciłeś... to jest prawda... Ale widzisz pan, ja panu powiem... ja jestem złodziej... ja byłem skazany... ale ja nikomu nic złego nie zrobiłem... Ja się boję krwi... Nasz talmud...
Kantorzysta przerwał mu energicznym ruchem.
— Dajmy pokój talmudowi! — rzekł. — Więc