Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan?
Apenszlak spojrzał na kantorzystę na poły z przerażeniem, na poły z niedowierzaniem. Ów nakazującem spojrzeniem zamknął mu usta.
— To, co pan w tej chwili powiedziałeś, jest bardzo ważne. Wymaga śpiesznego działania. Jeśli pan nie chcesz skończyć bardzo źle, bądź łaskaw słuchać mnie i dosłownie wykonać, co ci powiem. Dotąd nie wyszedłeś na tem źle, prawda?
Przerażony wzrok Apenszlaka przytakiwał.
— Otóż bądź łaskaw w ciągu paru godzin tak urządzić swe interesy, ażebyś, w razie potrzeby, mógł dziś jeszcze w nocy wyjechać.
Apenszlak bełkotał coś niewyraźnie.
— A dziś o jedenastej wieczorem bądź łaskaw zupełnie być gotów do drogi i czekać na mnie tutaj, w tem samem miejscu.
— O jedenastej?
— Tak. Ma się rozumieć, żadnych pakunków... Mieć gotowe pieniądze i załatwić interesy... Zrozumiałeś pan?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tej nocy, na pociągu kolei petersburskiej, odchodzącym po dwunastej, panowało znaczne ożywienie.
Pierwszy dzwonek już uderzył, podróżni pakują się w wagonach, peron, niezbyt wyraźnie oświetlony gazem, pełen ruchu i gwaru. Na prawo i na lewo krzyżują się wykrzykniki i gwar gło-